Lot do Amsterdamu

Dziś, podczas lotu z Warszawy do Amsterdamu, na pewno już gdzieś nad krainami niemieckimi, przyszedł mi do głowy pomysł - znaleźć dla siebie takie miejsce, gdzie mógłbym spróbować zebrać rozproszone myśli, coś zapisać, uchwycić moment, powspominać... Tak to właśnie z najlepszymi pomysłami bywa - wpadamy na nie w momentach, kiedy wypadamy z naszej strefy komfortu, na przykład jesteśmy gdzieś daleko od domu, od rutyny życia. I zamiast zwlekać z realizacją tego pomysłu, zakładam ten swój wspamiętnik już teraz - bo obawiam się, że kiedy jutro sobie o tym przypomnę, po prostu odłożę to na później, być może już "na nigdy"...

Nie zamierzam pisać tutaj z jakąś narzuconą sobie z góry regularnością czy według jakiegokolwiek planu... Prowadziłem wcześniej przez kilka lat bloga Dom Echa/Echo Lodge, jednak było to zupełnie inne miejsce - teraz już jedynie archiwalne, albowiem zarchiwizowałem się także i ja - jako czytelnik i badacz klasyki dziecięcej i młodzieżowej. W ostatnim roku nawet miałem plan powrócić do Domu Echa: zimą, jeszcze w lutym i marcu, przeczytałem kilka dawnych pozycji, które ewentualnie mogłyby stać się materiałem badawczym, jednak w trakcie ich lektury ten zamiar powoli ode mnie odchodził i w końcu znikł...

Może będę wracał tu co drugi dzień, a może i po roczej albo kilkuletniej przerwie. Zainspirowany zresztą jestem dwoma zjawiskami: jedna to naprawdę świetne dzieło Edmunda de Waala, której lektura towarzyszy mi od wczorajszego dnia: jest to powieść Zając o bursztynowych oczach: historia wielkiej rodziny zamknięta w małym przedmiocie, polecona mi zresztą przez znajomego literata, a mówiąca o - jak wskazuje tytuł - pewnej realnie istniejącej kolekcji, w której zamknięta została ponad stuletnia historia bardzo mobilnego rodu (Odessa - Wiedeń - Paryż - Tokio). I taka właśnie opisana tu fascynacja martwymi obiektami, które w niezwykły sposób przywołują dawno nieżyjące osoby lub przeszłe zdarzenia, musiała aktualnie trafić u mnie na płodny grunt wspominania tych osób i zdarzeń, które bezpośrednio lub pośrednio wpłynęły na to, kim dziś jestem, jak patrzę i oceniam świat, co uznaję za ważne, a na co już niestety nie znajdę czasu. 

Druga inspiracja to, można by powiedzieć, nieco kuriozalna sprawa: to pewien enigmatyczny, rzadko (ostatnio) i również spontanicznie (chyba) uaktualniany blog pewnej pani profesor, którą 8 lat temu miałem okazję poznać osobiście i z którą również bardzo krótko (pewnie niecały nawet rok) miałem okazję współpracować. Odeszła z Uniwersytetu Warszawskiego w atmosferze skandalu, nie chcę więc przywoływać jej nazwiska, w dodatku w pamięci zapisała mi się jako dość gorzka i krytyczna osoba ("Jak w dzisiejszych czasach można tak zatytułować książkę?!" - to była jej jedyna reakcja po tym, jak z pewną dumą, a na pewno z wielką radością, przy umówionej na Nowym Świecie kawie pokazałem jej świeży egzemplarz swojego opublikowanego doktoratu...) Niemniej, śledząc ją przez kilka dobrych lat w internecie (szczególnie w czasie pandemii), ta niechęć wobec niej stopniowo malała, kiedy miałem okazję zapoznawać się z jej spisywanymi na gorąco notatkami, dotykającymi przeróżnych doprawdy tematów, a w których to zapiskach wyczuwało się niesamowitą dozę szczerości i prywatności - i właśnie coś takiego jest tutaj moim celem.

Kilka lat temu na pewno nie byłbym jeszcze gotowy na dzielenie się takimi myślami, co dopiero zaś zapiskami tych myśli - na to potrzeba mi było czasu, aby dojrzeć i nabrać pewności siebie. Dziś, kiedy do symbolicznej 40. pozostał mi już niecały miesiąc, czuję się ze swoją osobą na tyle dobrze, aby z szeroko otwartymi oczami, bez Hipolitowego "zasłaniania oblicza", zmierzyć się z ewentualnym zarzutem pychy i megalomanii - no trudno. Widocznie w moim wypadku magia liczb i postępujący wiek działają w taki sposób.

Tulipany w październiku na lotnisku Schiphol


Komentarze